Wspomnienia Pana Kazimierza Korczyka
Wspomnienia syna jednego z zamordowanych
spoczywającego w bezimiennej mogile ofiar II wojny światowej
Pan Kazimierz wraz z rodziną mieszkał w majątku pod Zbarażem. Była to osada wyłącznie polska. Jesienią 1943 r. bandy ukraińskie napadły w nocy na wioskę. Doszło do straszliwej masakry. Jak się później okazało zamordowano 11 osób, księdza przybito do drzwi kościoła, splądrowano i spalono zabudowania. Rodzina Korczyków schroniła się w miejscowości Dobre Wody. Gromadzili się tam Polacy z okolicznych wiosek uciekający przed Ukraińcami. Zebrało się ich kilka tysięcy. Niemcy skierowali pogorzelców do niedalekiego Zbraża. Znajdował się tam ich bardzo silny garnizon. Jednak miasto nie mogło przyjąć wszystkich uchodźców. Okupanci postanowili przetransportować Polaków do Generalnej Guberni.
Bydlęcymi wagonami wieziono ludzi do Jawornika. Po drodze część pozostawiano. W Jaworniku wysadzono 5 rodzin. Na stacji zawiadowca poinformował deportowanych, iż obowiązuje tu nakaz zameldowania się. 5 mężczyzn, 5 głów rodzin, bez jakichkolwiek dokumentów udało się do meldunku do Hyżnego. Był 23 października 1943 r.
Nastał wieczór. Niestety, mężczyźni nie wrócili do pozostawionych rodzin. Nie dotarli oni również do urzędu gminy. Następnego dnia okazało się, że zostali zamordowani.
Według przekazów mieszkańców ktoś usłyszał wschodni akcent mężczyzn i doniósł na gestapo, które zjawiło się niemal natychmiast. Mężczyzn wywieziono do lasu (obecnie przysiółek Zabratówki – Skalnica) i tam rozstrzelano. W mordzie brał również granatowy policjant oraz leśniczy – folksdojcz (to on najprawdopodobniej krępował ręce straceńcom).
Tymczasem osierocone rodziny rozlokowano po domach żydowskich.
W Jaworniku rodzina Korczyków (matka i dwóch synów) spędziła 1,5 roku. Mieszkanie, które otrzymali było bardzo małe, ciemne i zimne. W zimie woda zamarzała w wiadrze.
Panowała straszliwa bieda. Często nie było co jeść, a podstawowe wyżywienie stanowiły ziemniaki i serwatka. Co gorsze, miejscowi gospodarze nie kwapili się z pomocą. Sytuacja Korczyków była tak tragiczna, że aptekarz chciał adoptować Pana Kazimierza. Poprawiła się ona nieco, gdy matka znalazła pracę w mleczarni. Jednak wielokrotnie chłopcy musieli pozostawać w domu sami. W 1945 r. rodzinę odszukał brat matki, Michał Jaworski, który wrócił z niewoli niemieckiej. Korczykowie udali się do Krasnegostawu. Podróż znów odbywała się bydlęcymi wagonami, które były bardzo zatłoczone. Ludzie siedzieli nawet na dachach, co było niebezpieczne, gdyż groziło jego załamaniem. W wuja spędzili kilka lat. Tutaj Pan Kazimierz uczęszczał do szkoły podstawowej. O tym jak trudne były warunki życia może świadczyć fakt, że w 1946 r. Pan Kazimierz miał być wywieziony z transportem sierot do Stanów Zjednoczonych, jednak w ostatniej chwili matka wypisała go z listy.
W latach 50-tych rodzina udała się do Niemodlina koło Opola. Mieszkała tam babcia, która wcześniej przebywała we Lwowie, wraz z synem, naczelnikiem powiatowym poczty. Było tradycją rodzinną, że ktoś pracował na poczcie, dlatego też przeznaczono do tego Pana Kazimierza (mama bardzo chciała, aby został księdzem). On myślał też o pracy w marynarce handlowej. Ostatecznie przejął „pałeczkę” i został pracownikiem Poczty Polskiej. Obecnie wraz z rodziną mieszka w Opolu, natomiast jego brat w Kędzierzynie Koźle.
Na podst. rozmowy przyg. A.L.